Niedziela czy sobota ciężko ocenić bo godzina 8:00 jest od spania, a nie od grania i to wie każdy. Właśnie słowo każdy to przesada, bo pod tą regułą w żadnym wypadku nie pisze się drużyna Orły Leszka. O tej godzinie to jeszcze kury śpią - zapewne powiedziałby niejeden człek mieszkający gdzieś na wsi.

Przechodząc jednak do meczu, pierwszą połowę to nie wiedzieliśmy co się dzieje, czy to przez godzinę, nie wie tego nikt. Niestety Mózg Cendrinho wykrakał w autobusie, że pierwsza połowa będzie do bani, na to nasz kapitan Mogiel skwitował jednoznacznie: "izi".

Na uwagę zasługuje jedynie strzał Wira, który to znalazł drogę w światło bramki, jednak w żadnym wypadku nie mógł mu zrobić żadnej krzywdy. Nasza gra to piach.

Druga połowa zaczyna się jeszcze gorzej niż pierwsza, szybko tracimy bramkę po wzorowo rozegranej kontrze przez Leszka. Ptactwa wtedy rzuciły się na nas niczym na ofiarę, jednak jeśli się nie ma pazurków, to niewiele można zdziałać.. lub ma się w bramce Gilara, który wybronił sytuacje sam na sam. Jak to mówią, co Cię nie zabije, to Cię wzmocni i tak było właśnie z nami. Dosyć szybko wyrównujemy po wspaniałym golu Knajdera, który przelobował w bramkarza, nie dając mu szans na interwencję. Po tej bramce wiedzieliśmy, że nie może być źle, więc ruszamy do przodu, przeciwnicy dostają minuty. Jednak wynik się nie zmienia do czasu, gdy mało widoczny w tym meczu Mózg zagrywa na pustaka do Krychy, który pakuje piłkę do bramki. Zostaje jeszcze potem 30 sekund. Desperacki atak Orłów, którzy chcą wymusić karnego, jednak sędzia doskonale sobie zdaje sprawę, że to nie "Latający cyrk Monty Pythona" i nie daje się nabrać na tę tandetną sztuczkę. Reasumując, trzeba przyznać, że Orły były dla nas wymagającym przeciwnikiem, jednak jeszcze brakuje im skrzydeł albo Red Bulla, aby z nami wygrać.

Liczba meczu:

8 - o tej nieludzkiej godzinie przyszło nam grać w tym sezonie pierwszy i ostatni raz*

* - nie uwzględnione w ŻLSP